Zegarek, bomba i szajba, czyli z notatnika podróżnika

Dawniej podróże kształciły, dziś raczej podają w wątpliwość to, co do niedawna uważałem za normalność. Nonsensów i śmiesznostek wciąż nie brak wokół nas. Niektórych one drażnią, innych śmieszą. Wybieram śmiech zdrowy – bo o zdrowie trzeba dbać! Oto parę obrazków z mojej podróży do Warszawy i Wrocławia.

Stołeczny autobusowy Dworzec Zachodni. Jeszcze w grudniu był tu na parterze mały barek kawowy. Dziś już go nie ma. Kto ma odwagę, może zejść do podziemi, gdzie działa piwiarnia.  Dochodzi z niej głośna muzyka i tekst: „ Bo ty jesteś zaje… , to sprawa oczywista”. Zejdzie ten, kto musi, gdyż obok piwiarni jest dworcowa toaleta. Na schodach zaczepia mnie niedomyty drab, by pochwalić się zegarkiem, który w sklepie podobno kosztuje 650 zł. Chce go odstąpić w rewelacyjnie niskiej cenie. – Panie, po co mi dwa zegarki –  odparłem grzecznie, zgodnie z prawdą. Facet sposępniał, podumał, nachylił się i cicho wysyczał – To daj chociaż k…. na ćwiartkę! Na szczęście, w tym momencie nadszedł mój kolega.
Drugi obrazek będzie diametralnie różny, czyli bardziej pogodny. Niedaleko mieszczących się w pobliżu Dworca Zachodniego „Renomowanych firm świata” (akurat w likwidacji) w ogrzewanym namiocie otwarto czynny okrągłą dobę lokal. W godzinach wieczornych sporo w nim atrakcyjnych dziewcząt. Niestety, na ręku jednej z nich widoczny z daleka… zakaz fotografowania. Naprawdę, nie wolno? Zarówno uśmiech na twarzy pani Kingi, jak i fotka wyraźnie temu przeczą. A przed namiotem rozwścieczona córa Koryntu, pokazując palcem podpitego jegomościa wrzeszczy: – Ten (…) chce mi dać tylko stówę, bym mu dała (…). Wiadomo „kto” i „co”. A wszystko to, nieopodal Pasażu Wiecha, świetnego niegdyś warszawskiego felietonisty-satyryka. Cierpi pewnie w zaświatach, że omijają go takie tematy.
Pociąg z Warszawy do Wrocławia zatacza pijany krąg przez Katowice, Gliwice, Kędzierzyn-Koźle, Opole  i „już” po ośmiu godzinach jest u celu. Dobrze, że nie przybyłem parę dni wcześniej, zdaje się mrugać do mnie porozumiewawczo siedzący na walizce przed dworcem wrocławski krasnal. Zastałbym zamknięty dworzec i policję poszukującą ładunków wybuchowych. Nie tylko na dworcu, również w gmachu sądu i w galerii handlowej „Arkady”. Bombowe miasto, ten Wrocław! A wszystko przez bezdomnego, który  nie mając bomby, wpadł na bombowy pomysł, jak mroźne zimowe noce spędzić w ciepłym areszcie. Alarm odwołano, ale krasnal na wszelki wypadek wolał jednak pozostać z walizką przed budynkiem.
I jak tu nie podzielić się ze znajomymi wrażeniami z podróży? W tym właśnie celu skierowałem się do budki telefonicznej na rogu ulic Kościuszki i Kołłątaja. Zdziwiło mnie trochę, czemu na szybie wejściowych drzwi przyklejono kartkę z jednoznacznym napisem „szajba”. Jak to? Przecież każdy widzi, że nie szajba, a szyba! Zdziwienie trwało tyle, ile potrzebowały drzwi, by ze zwykłych okazać się obrotowymi i przy zamykaniu, nie zatrzymując się przy frontowej ścianie kabiny, wyrżnąć mnie kantem w plecy, gdy sięgałem po słuchawkę aparatu telefonicznego. Pociemniało mi w oczach, ujrzałem nagle, jak w piosence sprzed lat, wszystkie „wrocławskie gwiazdy znad Ratusza”. Po chwili – o dziwo – ból w stawie biodrowym minął, jak ręką odjął!
Jak widać, podróże, choć już nie kształcą, mogą człowieka wyleczyć. Chociażby ze złudzeń o normalności.

Tekst i zdjęcia:
Wojciech W. Zaborowski