„Braterska pomoc 1968” Jana J. Akielaszka

Może w twierdzeniu, że Jan Janusz Akielaszek zarówno tworzył historię, jak i po latach potrafił jej fałszowane oblicze oczyścić, jest odrobina przesady, to jednak po zapoznaniu się z zawartością biograficzno-historycznej pozycji, jaką niewątpliwie jest ostatnio wydana „Braterska pomoc 1968” Jana J. Akielaszka, śmiem twierdzić, że jest w tej refleksji zdrowe jądro prawdy.

W moim życiorysie – i chyba całej mojej generacji – przypominam sobie tylko dwa podobne momenty, gdy doznawało się aż tak potężnego moralnego wstrząsu: to był rok 1956, gdy radzieccy weszli do Budapesztu i właśnie rok 1968, gdy Układ Warszawski przy udziale wojsk polskich, wtargnął do Czechosłowacji.

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj: 21 sierpień 1968 roku. Byłem wtedy już wieloletnim nauczycielem języka polskiego i wychowania muzycznego w XVI Liceum im. Tadeusza Kościuszki w Warszawie – Rembertowie. Szkoła za patrona miała sąsiadującą z nią Akademię Sztabu Generalnego, co było naturalną konsekwencją faktu, iż do liceum uczęszczały w przeważającej części dzieci kadry dydaktycznej Akademii. Wczesnym rankiem 21 sierpnia przywołało mnie do okna mego żoliborskiego mieszkania głośne nawoływanie: „panie profesorze, panie profesorze!” Zaintrygowany podszedłem do okna i zobaczyłem ucznia z mojej klasy, syna jednego z oficerów wykładających w ASG. Nie zdążyłem spytać, co się stało, że w wakacje, z Rembertowa tak rano przyjechał aż na Żoliborz, bo następne wykrzyczane przez niego słowa wyjaśniły wszystko: „wojna, wojna!”.

Tak właśnie ten początek inwazji, „braterską pomoc” państw Układu Warszawskiego dla rzekomo zagrożonej kontrewolucją Czechosłowacji, zapamiętałem na zawsze. I oto po latach leży przede mną skromna objętościowo (80 stron) bogata za to w treści książka mego znakomitego Kolegi po piórze, byłego dziennikarza prasy wojskowej, Jana Janusza Akielaszka pt. „Braterska pomoc 1968. Smutny chichot historii”.

Lektura tej książki zmusza czytelnika do refleksji. W zależności od wieku i doświadczenia życiowego, będzie to zapewne zapewne różna refleksja, jest jednak niezaprzeczalną zaletą książki, że do takiej refleksji prowokuje. Jan J. Akielaszek pisze o „smutnym chichocie historii”. Bo tak, ze swojego punktu widzenia, człowieka, który brał bezpośredni udział w agresji na zaprzyjaźnione sąsiednie państwo – choć nie z bronią w ręku, a długopisem i dziennikarskim notatnikiem – ocenia po latach owe historyczne już wydarzenia i ich następstwa.

„Braterska pomoc” ujęta jest przez autora dodatkowo w cudzysłów, choć przed pół wiekiem, nikt z piszących nie ośmieliłby się tak przygotować do druku informacji o wojskowej interwencji. Należało chwalić zdecydowanie „miłujące pokój” państwa Układu Warszawskiego na czele ze Związkiem Radzieckim, które nie zostawiły bratniej Czechosłowacji w potrzebie i w porę zbrojnie zareagowały w obronie zdobyczy socjalizmu i integralności socjalistycznej wspólnoty. Jak jeszcze chętnie dodawano, zagrożonej przez zachodnich imperialistów (czytaj: USA i RFN).

Po latach już można sobie na ten cudzysłów pozwolić. Że trochę późno? Cóż, historia bywa nierychliwa, ale sprawiedliwa. A tę prawdę odkrywa i głosi człowiek, nie zapominajmy, który w pewnym sensie w tworzeniu historii uczestniczył. Dzięki przeobrażeniom, jakie dokonały się w ostatnich dziesięcioleciach na naszym kontynencie, ta książka mogła powstać. Można „pomoc” nazwać zgodnie z prawdą „agresją”, „kontrewolucją” – walką o wolność i niezależność od imperialnego państwa. Po latach zwyciężyła prawda, którą też Jan J. Akielaszek powoli odkrywa przed czytelnikiem na kartach swej książki, podpierając się dostępnymi dokumentami, własnymi spostrzeżeniami poczynionymi w trakcie pobytu na sąsiedniej, słowiańskiej ziemi i przemyśleniami. To wszystko doprowadziło go do takiego wewnętrznego przeobrażenia, że jak pisze, w trakcie powrotu dywizji do Kłodzka „był już innym człowiekiem”.

To bardzo osobista, choć jednocześnie i historyczna książka. Pozwolę sobie zacytować fragment mej opinii powstałej na żywo po lekturze maszynopisu „Braterskiej pomocy 1968”. Znalazła się ona na obwolucie książki i stanowi chyba najlepszą zachętę do lektury.

Polecam tę książkę jako lekturę obowiązkową młodym, którzy końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i tego, co działo się wtedy w Polsce, nie pamiętają. Polecam dojrzałej generacji, która co prawda wie, co pod koniec owej dekady zdarzyło się w Czechosłowacji, ze zrozumiałych jednak względów nie miała możliwości konfrontowania faktów z propagandowymi mitami tworzonymi przez politycznych mocodawców z Kremla i jego satelitów, na użytek podległych im „demoludów”. I polecam też nam wszystkim, należącym do tej samej generacji, co ówczesny plutonowy – dziennikarz LWP Jan Janusz Akielaszek, a to dla przypomnienia, ile historycznych zakrętów udało nam się już przeżyć Przeżyjmy to jeszcze raz, dzięki wspomnieniom, napisanym przystępnym, komunikatywnym językiem, do tego barwnym i niepozbawionym elementów autoironii.

Jan Janusz Akielaszek, od lat czterdziestu mój kolega po piórze i przyjaciel, dokonał tą książką rzeczy niezwykłej – publicznej spowiedzi przed czytelnikiem z rozterek i wątpliwości, które towarzyszyły mu na żołnierskim szlaku. Brawo Jasiu!

Wojciech W. Zaborowski

Trudno kochać okupantów

W 2018 roku minęła okrągła 50 rocznica interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji; w ostatnich kilku latach ukazało się kilka wartościowych pozycji dotyczących tragicznego losu „Praskiej Wiosny”. Niewątpliwie stosunkowo najbardziej ciekawa jest praca czeskich historyków „Inwazja na Czechosłowację 1968. Perspektywa rosyjska” w przekładzie Aleksandra Kaczorowskiego wydana w Warszawie w 2015 roku. Rok wcześniej, nakładem „Bellony” ukazały się wspomnienia polskiego oficera, dowódcy plutonu czołgów Tadeusza Oratowskiego „1968. Czołgiem na Czechosłowację”. Książka szczególnie ważna, bowiem pisana przez bezpośredniego uczestnika agresji, stanowiąca więc cenny dokument historyczny, tym bardziej że polscy żołnierze, którzy uczestniczyli w inwazji, bardzo rzadko i niechętnie wspominają tamte trudne dni, w jakich przyszło pełnić im tę wyjątkowo przykrą misję.
Na przełomie lat 2016 i 2017 ukazała się nowa książka, w której znany wrocławski dziennikarz Jan Akielaszek wspomina swoje przeżycia jako korespondenta wojskowego z okresu pobytu u naszych południowych sąsiadów. Ta niewielka objętościowo pozycja to głównie wspomnienia z czasu służby wojskowej i pracy w redakcji gazety Śląskiego Okręgu Wojskowego – „Żołnierza Ludu”.
J. Akielaszek, opisuje zarówno swoje osobiste wspomnienia , bardzo luźno związane z tematem, jak też te z pobytu w Czechosłowacji, jest też część, która niejako wprowadza czytelnika w polityczne przyczyny interwencji państw Układu Warszawskiego. Niewątpliwie najbardziej wartościowe są te fragmenty, w których opowiada o stosunku ludności Czechosłowacji do żołnierzy wojsk okupacyjnych oraz wpływu tych wydarzeń na świadomość polityczną wielu uczestniczących w niej Polaków.
Szkoda, że autor przytacza stosunkowo mało informacji na temat samej operacji „Dunaj” i udziału w niej Wojska Polskiego, zasadne jest więc przytoczenie kilku podstawowych danych, których, niestety, w książce brakuje.
Udział Wojska Polskiego został już w historiografii dobrze opisany w bardzo kompetentnej pracy Leszka Pajórka „Polska a »Praska Wiosna«. Udział Wojska Polskiego w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku” wydanej w Warszawie w 1998 roku, której współwydawcą był Instytut Historii Akademii Obrony Narodowej. Szkoda, że J. Akielaszek nie odwołuje się do niej, gdyż wzbogaciłoby to znacznie jego wspomnienia o wiele szczegółowych informacji.
Dane dotyczące liczebności użytych sił wojsk Układu Warszawskiego w różnych źródłach nie są jednakowe. Przyjmuje się, że do kraju naszych południowych sąsiadów wtargnęło około 400 000 żołnierzy ZSRR, Polski, Węgier, NRD i Bułgarii. Nie uczestniczyły w niej rumuńskie siły zbrojne, przywódcy tego państwa wyraźnie odcięli się od interwencji.
W operacji „Dunaj”, która rozpoczęła się w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku wzięło udział około 26 000 polskich żołnierzy z 2. Armii Wojska Polskiego; główną siłą uderzeniową stanowiły jednostki 10 Dywizji Pancernej. Polacy mieli za zadanie okupowanie obszaru 20 464 km2, szczególnie rejon Hradec Králové, Pardubic i Mladá Boleslav. Jak było to wielkie przedsięwzięcie, świadczy fakt, że Wojsko Polskie użyło w tej operacji 647 czołgów, 566 transporterów opancerzonych, 191 dział i moździerzy, 84 dział przeciwpancernych, 96 dział przeciwlotniczych, 4798 samochodów i 36 śmigłowców. Dowódcą polskiego korpusu był gen. Florian Siwicki.
Operacja pociągnęła za sobą ofiary wśród żołnierzy polskich, zginęło ich 10, w większości przyczyną było nieostrożne obchodzenie się z bronią.
Już w pierwszym dniu inwazji, to jest 21 sierpnia, zginęło ich dwóch: jeden został przygnieciony przez zwalone przez czołg drzewo, drugi zaś wyniku upadku czołgu z wiaduktu; 3 września polski żołnierz zastrzelił swojego kolegę; 7 września zanotowano przypadek samobójstwa; w październiku polski pojazd zderzył się z pociągiem, w wyniku tej kolizji śmierć poniósł kolejny żołnierz.
Tam, gdzie jest wojsko, tam zawsze jest alkohol i właśnie on stał się przyczyną największej tragedii z udziałem polskiego żołnierza. 7 września w miasteczku Jičín, na dość ruchliwym skrzyżowaniu ulic, pijany polski szeregowiec otworzył z kałasznikowa ogień do przechodzących ulicą ludzi. Zginęły dwie osoby: 56-letnia kobieta Zdenka Klimešová i 24-letni mężczyzna Jaroslav Veselý, pięć innych osób zostało rannych, w tym dwóch polskich żołnierzy. Szeregowiec został postawiony przed sądem doraźnym i skazany na najwyższy wymiar kary – przez rozstrzelanie. Już w celi śmierci zwrócił się z prośbą o łaskę do ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego, który jednak nie odpowiedział na list. Aktu łaski skazanemu udzieliła w roku 1969 Rada Państwa, zamieniając wyrok na dożywocie. Po wejściu w życie nowego kodeksu karnego w 1970 roku karę zamieniono na 25 lat pozbawienia wolności. Sprawca za dobre sprawowanie wyszedł z więzienia 17 listopada 1983 roku, po 15 latach odbywania kary. W 1990 roku na miejscu zdarzenia w Jičínie postawiono pomnik dla uczczenia pamięci ofiar.
We wspomnieniach znajduje się wiele opisów sytuacji bardzo dramatycznych, pełnych napięcia, z którymi trzeba było dawać sobie radę. Stosunek Czechów i Słowaków do okupantów musiał być bardzo negatywny, ale nie dochodziło z ich strony do aktów fizycznej agresji w stosunku do polskich żołnierzy, raczej starali się oni oddziaływać na ich świadomość. Właśnie o jednej takiej sytuacji autor pisze:
„Ja, wraz z dowódcą 10 Dywizji, przeniosłem się do 13 pułku czołgów, którym dowodził, jeśli dobrze pamiętam, podpułkownik Kapusta. On właśnie w pewnej chwili został zamknięty w jednym z miasteczek – chyba dwie kompanie wraz z wozami dowodzenia pułków. Młodzież, dorośli, wchodzą na czołgi, dają żołnierzom piwo i kanapki, proporczyki, wpinają nam w mundury tasiemki z barwami flagi Czechosłowacji. Przekonują, że ten nasz wjazd jest wielkim nieporozumieniem. Pułk jest zaklinowany! Nie wiadomo co robić. Stoją ludzie, żywa zasłona… Nasi chłopcy szybko ich odgarnęli. Pamiętam, że obok kościoła, boczną drogą, pododdziały zostały wyprowadzone z tego miasteczka. Odetchnęliśmy, że nic się nie stało, a rozkaz był jeden: broni używać tylko w ostateczności.
Na trasie 10 Dywizji jakieś dwa czeskie oddziały, dwa pułki haubic, prysnęły do lasu. Jednak po krótkich pertraktacjach wróciły do koszar. To był dramat czeskich oficerów i żołnierzy”. (s. 39–40)
Dużo miejsca J. Akielaszek poświęca problemowi przemian w świadomości politycznej, nie tylko prostych żołnierzy, ale również i kadry zawodowej Wojska Polskiego. Wielu z nich zaczęło coraz wyraźniej dostrzegać, że „coś z tym socjalizmem jest nie tak”, stawali się bardziej krytyczni wobec oficjalnej propagandy, chociaż nie wyrażali publicznie swoich wątpliwości. Nie minęło dwa lata, jak wojsko przeżyło kolejną tragedię, zostało bowiem użyte do tłumienia protestów polskich robotników na Wybrzeżu.
Autor swoją książkę kończy interesującą konkluzją, która odnosi się do wydarzeń, jakie rozegrały się w Polsce przed 13 grudnia 1981 roku:
„Gdyby do Polski weszli Rosjanie i Niemcy oraz armie innych krajów, doprowadziłoby to do krwawej jatki. Z całą pewnością niektóre jednostki naszego wojska odmówiłyby posłuszeństwa.
Pamiętam, że przed stanem wojennym do brygady Katowickiej Obrony Terytorialnej Kraju przyjeżdżali Czesi, ponieważ czescy towarzysze aż nogami przebierali, aby wejść do Polski i zrewanżować się za 1968 rok. Zastępcą dowódcy 10 Dywizji był znakomity żołnierz legenda, podpułkownik Marian Skorupa. Został zdjęty za to, że powiedział Czechom wprost:
– Kurwa, jak wejdziecie tutaj na metr, to moja dywizja was rozpieprzy!
Pojawił się jakiś »życzliwy«, który uprzejmie o tym doniósł i utrącił karierę znakomitego oficera”. (s. 71)
Zasadne jest pytanie, na które w książce nie ma odpowiedzi z uwagi na jej osobisty, wspomnieniowy charakter: „Czy Polska mogła podobnie jak Rumunia odciąć się od tej awantury i nie przyłączyć się do inwazji?”.
Dość potocznie uważa się, że udział Polski w operacji „Dunaj” był wyłącznie wynikiem polskiego serwilizmu wobec Związku Radzieckiego, wynikającego z jego przewagi militarnej i gospodarczej nad naszym krajem, popartym ideologiczną tożsamością obu partii komunistycznych. Taki pogląd jest jednak niezwykle uproszczony i nie dotyka on pełnej istoty przyczyn politycznej zależności od ZSRR. W tym czasie jednym z podstawowych filarów polskiej racji stanu był problem uznania i bezpieczeństwa polskiej granicy zachodniej. Jak wiadomo, umowy poczdamskie odsyłały sprawy prawnego uregulowania polskiej granicy zachodniej do rozstrzygnięcia przez konferencję pokojową, która jednak się nie odbyła. Było to z punktu widzenia prawa międzynarodowego dla Polski mało korzystne i politycznie niebezpieczne. Europa okresu „zimnej wojny” to nie Europa końca XX wieku, to dwie całkiem różne filozofie polityczne. Do czasu podpisania układu pomiędzy Polską a Republiką Federalną Niemiec z 7 grudnia 1970 roku, tereny polskich ziem zachodnich i północnych miały politycznie bardzo niepewny status. Jednak niemiecki Trybunał Konstytucyjny później uznał, że nie dotyczy to w przyszłości zjednoczonych Niemiec. Żaden z zachodnich polityków, z wyjątkiem gen. de Gaulle’a, nie odwiedził przecież Wrocławia, Szczecina czy Gdańska, był to akt polityczny, który można uznać za ewidentnie wrogi i niesprzyjający Polsce. Dialektyka „zimnej wojny” polegała między innymi na tym, że to również Zachód poprzez swoje działania, jak chociażby wobec polskich ziem zachodnich, sam wpychał w „ramiona” ZSRR Polskę, mocarstwo to stawało się bowiem jedynym gwarantem dla naszej zachodniej granicy. Rozluźnienie stosunków Czechosłowacji z blokiem socjalistycznym osłabiało ten polityczny układ i wzmacniało przeciwny. Nawet gdyby wśród polskiego przywództwa politycznego istniała chęć przeciwstawienia się inwazji na Czechosłowację, to byłoby z punktu widzenia polskiej racji stanu bardzo mało rozsądne. Polska nie z własnej winy stała się zakładnikiem Jałty i Poczdamu i musiała tkwić w tym chorym politycznie układzie. Słusznie ktoś zauważył, że choć uczestnictwo Polski w agresji było politycznie nikczemne, to jednak było zgodne z naszą racją stanu.
Jak wiele musiało się stać w Europie i ZSRR w ciągu następnych ponad dwudziestu lat, aby zmieniła się cała Europa. Nie tylko Związek Radziecki musiał przejść przez epokę Gorbaczowa, ale musiała również zmienić się i zachodnia Europa, z tej „zimnowojennej”, stając się Europą – wspólnym domem wielu narodów. To całkiem inna polityczna filozofia niż ta z okresu lat sześćdziesiątych; problem polskiej granicy zachodniej upadł wówczas praktycznie samoistnie, stając się niepasującym do nowych warunków anachronicznym reliktem.
„Praska Wiosna” uświadomiła zachodniej Europie, że za „żelazną kurtyną” mieszkają ludzie, którzy chcą żyć inaczej i nie mogą być traktowani jako wrogowie zagrażający zachodniej cywilizacji. Zbliżał się początek odwilży, który zaczął następować w latach siedemdziesiątych, gdy w Europie zaczęły rządzić partie socjaldemokratyczne, tworząc inną, lepszą polityczną rzeczywistość.

Grzegorz Wojciechowski

Jan Janusz Akielaszek, „»Braterska pomoc« 1968. Smutny chichot historii”.
Oficyna Wydawnicza „W Kolorach Tęczy” – Jan Akielaszek, Wrocław 2016, ss. 80.